Nie jestem jakimś wielkim podróżnikiem. Kocham Bałtyk i właściwie to najdalsze podróże mogłabym odbywać tam za każdym razem, kiedy przydarza się okazja. Nie mam samochodu, uwielbiam pociągi i środek transportu, który nigdy nie zawodzi – nogi, po prostu. I buty marki Reebok o pół rozmiaru za duże, żeby za trzydzieści kilometrów nie cisnęły w palce. Wiadomo, do Afryki się nie przejdę, ale z Władysławowa na Hel już mogę i póki co, całkiem to wystarczające, a przyszłości to nie znam.
Po którejś wycieczce w nieznane, rezerwowaniu noclegu na bookingu, sprawdzaniu na Google Maps, czy od dworca jest daleko i czy będę mogła przemknąć pieszo, mam kilka wniosków i całą listę życzeń, które sama sobie muszę spełnić, żeby gdzieś indziej było mi wygodnie i nie brakowało ciepłej kawy rano.
Bardzo lubię czas w pociągu i niebieskie fotele w Inter City. Pierwszy moment, jak wiesza się kurtkę przy oknie, plecak kładzie na półkę i układa w tym fotelu po łokcie, bo ma welurowe podłokietniki. I podnóżek pod nogi. A jak dobrze trafić, to i widok z okna. A potem pociąg rusza powoli i już wiadomo, że się zaczyna – podróż i cała przygoda. Przy wejściu zawsze sprawdzam, którędy do łazienki, gdzie jest kontakt (gdybym potrzebowała prądu) i czy jak będę chciała się ułożyć bokiem do drzemki, to będzie wygodnie.
Po zeszłorocznej podróży do Władysławowa jestem mądrzejsza też o to, aby uważać, gdzie rezerwuję miejsce. Kupiłam bilet na chybił – trafił sprawdzając, co los mi przyniesie, a on umieścił mnie w dusznym przedziale z innymi ludźmi. Jedni chcieli otwierać okno, inni drzwi, ktoś jeszcze mówił, że przeciąg. Dzieci krzyczały patrząc w ekran telefonów, szeleściły paczkami chipsów i rozlewały herbatę tu i tam, jakby był lany poniedziałek, a to była środa i w ogóle końcówka lata.
To teraz już wiem, żeby wybierać wagon bez przedziałów, najlepiej z miejscem przy oknie, w najgorszym przypadku od korytarza, ale tylko z jednym lokatorem obok, który co najwyżej szturchnie przez przypadek łokciem. Albo któremu będę spoglądała przez ramię, żeby widzieć, co jest za oknem.
Wcześniej nie sądziłam i może nawet nie doceniałam Google Maps. Używałam tylko, kiedy gubiłam się na poznańskiej Cytadeli podczas biegania i nie miałam pojęcia, którędy wrócić. W głowie mam zainstalowaną jakąś strasznie kiepską nawigację i nigdy nie mam ze sobą tylu okruszków, żeby sypać na drogę jak Jaś i Małgosia. A te mapy to pokazują wszystko, to już nawet się nie martwię jak pomylę zakręty i wiem, że potem jakoś to będzie.
No to Googlam zawsze, gdzie jest stacja, miejsce docelowe i jak daleko od siebie. Sprawdzam, czy są chodniki i gdzie jest piekarnia z drożdżówkami z kruszonką. Którędy nad Bałtyk, do innego miasta albo po prostu do Biedronki. No strasznie to jest pomocne.
Pomocny jest też plecak, który nosi się wygodnie zamiast toreb obijających się o kolana. Bardzo lubię mieć jeden bagaż i nie musieć targać walizki, ale zawsze potrzebuję zabrać 2x więcej rzeczy, bo oprócz codziennych, to jeszcze biegowe. Po kolejnej, niewygodnej przeprawie z niedużym plecakiem i niedużą torbą dojrzałam do tego, żeby poszukać plecak turystyczny, w którym zmieszczę wszystko. Taki, co to się zapina jeszcze w pasie, żeby było wygodniej. Od początku roku ćwiczę też ramiona i codziennie podnoszę hantle przed lustrem, jak prawdziwa Typiarka z siłowni. Żeby potem dźwigać było lżej, bo po 40 kilometrach na Hel przekonałam się, że ramiona to wcale nie mniej ważna część ciała niż inne. I że potrafią boleć tak, jak do tej pory nie miałam pojęcia.
W przypadku noclegów nie jestem bardzo wymagająca. Totalnym minimum jest czajnik w pokoju, żeby można było rano zrobić kawę. I owsiankę, bo kocham ciepłe śniadania. W ogłoszeniach nie piszą tylko, jakie są kubki i na miejscu można się rozczarować, jeśli to te małe z Ikei, które mają wszyscy. Kiedyś trafiłam na prawdziwa porcelanę z Pruszkowa, to piłam kawę z taką przyjemnością, jakbym była u siebie, a nie daleko w gościach. Nie lubię hoteli i celuję w przyjemniejsze, życiowe warunki, bo wtedy czuję się bardziej po swojemu. Atrakcją są zawsze telewizory z dostępem do różnych kanałów, bo sama nie posiadam – ani telewizora, ani dostępu do kanałów. To czasem sobie włączę coś w tle albo film do snu, jak kiedyś dobranockę.
Na listę rzeczy do zabierania ze sobą wpisałam więc duży kubek, żeby tej kawy na cały poranek nie zabrakło. Ciepły polar, jeśli okaże się, że nie działa kaloryfer i przenośną kuchenkę, jeśli nie będzie dostępu do zwykłej, bo uwielbiam gotowane ziemniaki. Nawet na wakacjach.
Jedną z większych trudności, które napotykam przy planowaniu wycieczki z noclegiem jest to, że często nie ma miejsc w pojedynkę. Że jak pokoje to dwójki, jakby samotnie nikt nie podróżował. Albo samodzielnie. Podobnie jest ze wszystkimi promocjami w supermarketach na wielosztuki, a jeden człowiek tyle nie potrzebuje. To musi za to płacić pełną cenę. Może jak kiedyś będę miała holenderkę nad morzem, to zrobię taki nocleg dla singli. Bardzo byłoby miło, gdyby świat pojedynczych ludzi też brał pod uwagę.
Ostatniej nocy w Gdańsku, w pokoju właśnie z dwoma łóżkami, oparta o dwie poduszki, spisałam sobie listę rzeczy potrzebnych na podróże w pojedynkę. Żeby było mi najlepiej, jak będę robiła wycieczkę dłuższą niż jedna noc:
- kuchenka turystyczna,
- duży kubek emaliowany (żeby był na kawę i do gotowania na kuchence w razie co),
- plecak turystyczny (który wszystko zmieści i zmieści mi się na plecach),
- sztućce (bo nie zawsze na noclegach są i czasem przydają się w drodze),
- aeropress (do robienia najpyszniejszej kawy o poranku, w południe i kiedy tylko mi się zachce),
- żel, który może być też szamponem (bo nie chcę dźwigać butelek z kosmetykami),
- termos (na kawę, zupę, cokolwiek innego i kiedy potrzeba),
- ręcznik szybkoschnący,
- ciepły polar, co zajmuje mało miejsca,
- powerbank i kabelki do ładowania,
- deszczówka,
- butelka na wodę ze słomką (żeby nie było trzeba przechylać podczas picia),
- notatnik z długopisem do zapisywania wspomnień,
- pasek do biegania (bo z telefonem w ręce biega się okropnie niewygodnie i nie ma gdzie schować kluczyka),
- awaryjny baton z długim terminem przydatności do spożycia.
Być może kiedyś coś jeszcze dopiszę albo z czegoś zrezygnuję. Ale przysięgam, że jak będę wybierała plecak turystyczny, to jak kiedyś taki do szkoły, który musiał mieć dużo kieszeni i przez który nie można było się doczekać, kiedy ta szkoła się zacznie 🙂
O czym zapomniałam, co mogłoby się jeszcze przydać w pojedynczych wycieczkach?
Trafiłam tutaj przez zupełny przypadek, ale przeczytałam kilka Twoich publikacji 🙂 Bardzo przypominasz mi siebie. „Powiem tak”… też długo myślałam, że życie w pojedynkę jest dla mnie… takie fajne, od nikogo nie byłam zależna, za nikogo nie odpowiadałam… Zmieniłam zdanie gdy poznałam właściwą osobę, dlatego mimo, że kompletnie Cię nie znam i mogę sobie pisać bzdury, życzę Ci abyś odnalazła bratnią duszę i kompana podróży. Zabrzmiało trochę jak komentarz starej ciotki, ale jeśli w Twoim życiu jest ktoś… spróbuj… może być łatwiej 🙂 Powodzenia w życiu, tak ogólnie.
Dziękuję 🙂 Nie twierdzę, że w pojedynkę jest lepiej czy jakkolwiek, ale póki co – nie ma nikogo, z kim mogłabym wszystko dzielić. Nie wykluczam na przyszłość i być może kiedyś się przekonam, jak Ty 🙂 Albo jeszcze nie wyrobiłam swojego solo – limitu, kto wie. Miło mi, że zajrzałaś tutaj i zostawiłaś komentarz. Ściskam i powodzenia z wzajemnością <3