Czy łokcie też tłucze się na szczęście?

Czy łokcie też tłucze się na szczęście?

Jeszcze na początku tygodnia stłukłam łokieć, jak chwilę wcześniej szklanki. Tylko łokci nie sprzedają w sklepach i szklankę można mieć nową, a na łokciu zostaje blizna. No trudno, może to też na szczęście, a jak spojrzę za rok, to będę wspominała, że było to za Lidlem, na łódzkim Teofilowie, w okolicach kilometra od startu. I do kompletu z kolanem, które stłukłam w styczniu, tylko wtedy przynajmniej potknęłam się o wystająca płytkę, a teraz to biegłam po prostej drodze. Odkąd pamiętam, mama powtarzała, że mi to zawsze musi się coś przytrafić.

Jak byłam mała, w pierwszej klasie szkoły podstawowej też się potknęłam o wystającą płytkę. Tylko wtedy uderzyłam głową o chodnik tak, że rozcięłam czoło i mam nierówne do tej pory. Być może w dorosłym życiu po prostu kontynuuję tradycję, kto wie. Byłam bardzo zaskoczona, że te proste drogi tak potrafią poprzewracać, a jak upadałam, to myślałam tylko, żeby tym razem nie podrzeć geterków, jak w styczniu. Tamte nie były ulubione, to wcale nie było mi żal jak podarłam, ale tym razem, to byłoby mi szkoda. Szczęśliwie zostały całe i nawet ten polar, co to nim przejechałam po betonie jak marchewką po tarce.

Pozaklejałam plastrami, do wesela się zagoi. Albo do wakacji.

W środku tygodnia stwierdziłam, że potrzebuję wiosennych porządków. Takich, co się nawet zza pralki wymiata kurze. To ją odsunęłam zanim włączyłam pranie i nawet zmyłam podłogę. Wyczyściłam też wszystkie buty, zużyłam do tego dużo mydełka galasowego i tylko trochę wybielacza. Bardzo byłam zadowolona, szczotkowałam je starą szczoteczką do zębów, bardzo miękką i prawie mi się udało przywrócić ustawienia fabryczne wszystkim parom. Zachlapałam też czyste lustro tak, jak się chlapie przy myciu zębów, tylko tym razem mydłem i co najmniej tak, jak chlapią te duże szczotki na myjni, kiedy myje się auto. No ale coś za coś.

Odwiedziłam też lekarza, bo dawno nie było mnie tam na plotkach. Powiedziałam co u mnie, jak się ma brzuch i co mu jeszcze dolega. Posłuchałam, jakie tym razem ma dla mnie rady i leki, a potem powiedział, żebym za jakiś czas się jeszcze pokazała. Na pewno zbijemy jeszcze jakąś piątkę w gabinecie.

A potem poszłam popatrzeć na plecaki turystyczne do sklepu marki Decathlon, jak rodzice chodzą z dziećmi na lody, kiedy dostaną naklejkę Dzielnego Pacjenta. Poprzymierzałam sobie takie duże, ze stelażem i przysięgam, że jak się na plecy taki założy, to czuć, jakby się było takim turystą z prawdziwego zdarzenia. I jakby przygoda czekała za rogiem.

Ale za rogiem jednak był dział kempingowy, na którym znalazłam idealne sztućce na wycieczki. Metalowe i rozkładane, co się nie chwieją na boki. Rozłożyłam widelec i nie umiałam go złożyć, no to uciekłam. I tyle z mojej przygody. Przynajmniej mam dwa typy bagażu, który zmieściłabym na plecach.

Zrobiłam jeszcze przemeblowanie w kawalerce. Był wieczór, po godzinie dwudziestej i dobrze, że mieszkanie wynajmuję na parterze, to nikt o szuranie nad głową się nie czepia. To całkiem duży przywilej i cisza nocna obowiązuje jakby trochę mniej, kiedy jest się najniżej. Poprzesuwałam szafy i rzeczy, żeby wracać było przyjemniej, zasypiać i pić kawę co rano.

A potem porządkowałam szafę. Wyjęłam ubrania, których od dawna nie noszę, żeby wystawić je na Vinted i te, które potrzebują przeróbek. Poskracałam rękawy, wymieniłam kieszenie, pozmieniałam kształty – żeby bardziej pasowały do Wiosny, Lata albo na randki z Bałtykiem. Bardzo przyjemnie jest mieć umiejętność zmieniania i że można ją tak wykorzystać.

Skończyłam czytać kolejną książkę i czasem lubię, kiedy jest już końcówka. Zastanawiam się wtedy, za jaką zabiorę się po napisach końcowych i czy mi się spodoba. Pierwsze strony to zawsze taka niepewność, czy będę tęskniła za poranną kawą, bo o świcie biorę właśnie książkę do kawy zamiast ciastka. I nie raz mi szkoda, jak dopijam drugi kubek, czas na czytanie się kończy i trzeba zabrać się za dzień, co wstaje za oknem.

Na koniec tygodnia usłyszałam przypadkiem rozmowę starszych ludzi. Na oko około siedemdziesiątki, ale noszę okulary, więc mogło być różnie. Pan w kapeluszu mówił, że jego znajoma czy inna wnuczka, to teraz wszystko bierze z Internetu, nawet przepis na żurek. Pani w siwych, krótkich włosach powiedziała, że ona to też. Odpowiedział, że ten Internet to takie uzależnienie jak papierosy i więcej już nie słyszałam, bo byłam już trochę kroków dalej. Tak sobie myślałam o tym przez całą drogę do Kerfura, że ten starszy pan, to całkiem miał rację.

Pewnego dnia zakiełkował też seler zamiast rzeżuchy, a z wiosennych porządków zostało mi już tylko mycie okien.