W poniedziałek wróciłam z odbitą tęczą na prawej ręce – żeby zawsze wychodziła po burzy, jak teraz spod rękawa. Od jakiegoś czasu wiedziałam, że chcę ją zrobić i mieć taką na stałe. No i że na ręce. Codziennie podnosiłam hantle przed lustrem jak te wszystkie typiarki na siłowni i patrzyłam, gdzie byłoby najlepiej. I wypatrzyłam. To teraz podnoszę te hantle, gapię się na tęczę i nastrajam, że ta burza to minie jak zima.
Nie mam pojęcia, gdzie się podziały środkowe dni. Pamiętam tylko, że byłam w Biedronce po płatki kukurydziane, co to je wytrząsłam w aplikacji. I że schowałam głęboko zimową kurtkę, jak pierwszy dzień wiosny pojawił się w kalendarzu. Takie sukcesy.
Mniej więcej w czwartek stłukłam swoją ostatnią szklankę. Ta jedna mi całkiem starczała, jak na co dzień jestem sama ze sobą i długo zwlekałam z kupieniem nowych. Aż w końcu nie było wyjścia, bo okropnie nie lubię pić wody z kubka. W niedzielę stłukłam kolejną, tym razem z grubego szkła, do zaparzania herbaty z porcelanowym koszyczkiem i pokrywką, co kiedyś dostałam w prezencie. Mam tylko nadzieję, że tyle szkła to jednak na szczęście.
Usiadłam też w końcu do maszyny, po ponad 2 miesiącach przerwy. Taka ochota mnie naszła, z którą się nie dyskutuje, kiedy się pojawia. Uszyłam więc letnią sukienkę, żeby powitać wakacje, jak już się zaczną i mieć w czym iść na randkę z Bałtykiem. Poprzerabiałam też inne rzeczy, które bardzo długo czekały na wieczne kiedyś, aż w końcu nadeszło. I było mi całkiem miło w tym wszystkim.
W piątkowe popołudnie sprawdzałam, jak działa komunikacja miejska w Gdańsku. Oprócz zwykłych tramwajów są tam też wodne i pomyślałam sobie, że chciałabym kiedyś takim się przepłynąć. Niedługo pojadę nad Bałtyk, pociągiem długim jak wąż, na warsztaty z obróbki bursztynu. Dawno się tak z niczego nie cieszyłam, jak z tego bursztynu.
Zaplanowałam calutką trasę i miejsca, bo warsztaty będą w takiej części Gdańska, gdzie do morza daleko. Wybrałam więc nocleg blisko mew i stwierdziłam, że przez Gdańsk przejadę tramwajem. Nigdy nie jechałam tramwajem przez Gdańsk. To będzie trasa życia, bo prawie całą mam do przejechania, ale w końcu na liście #gapyear zapisałam sobie, że chciałabym przejechać jakąś calutką. No to się przydarzy. Nawet na tę trasę się cieszę i będzie to jak przygoda. A potem pójdę nad Bałtyk.
Znalazłam też konkurs dla projektantów, taki z prawdziwego zdarzenia. Można się zgłaszać, tegoroczny temat to ’Love Planet’, tylko ja nigdy nie byłam projektantką. Co najwyżej Typiarką od przetwarzania. Ale tak to ze mną w środku zagrało, poruszyło jakąś strunę, jak wiatr porusza Bałtykiem i robią się fale, że chciałabym wziąć udział. Napisałam do organizatorów, czy jeśli będą to drugie życia ubrań, to się załapię, a oni odpowiedzieli, żebym tylko w opisie kolekcji zaznaczyła, że to przetworzone. OPISIE KOLEKCJI – tak to poważnie brzmi. To się zamierzam zgłosić tak naprawdę, jak na poważną Typiarkę przystało i trochę może nawet zaszaleć. Do maja muszę uszyć 4 stroje i wysłać do miasta Kielce. A potem nie będę mogła już szyć, bo będę trzymała kciuki, żeby przejść dalej. Was też poproszę 🙂
Na obiad ugotowałam ziemniaka w kształcie serca i może to oznaczać tyle, że to miłość z wzajemnością, bo już dawno po walentynkach. Obejrzałam w tle program o projektantach, żeby sprawdzić, jak to robią ci najprawdziwsi. Okazało się, że niektórzy są podobni, tak życiowo i nawet stylem, ale po stokroć z większym rozmachem. Podczas finału płakałam razem z nimi ze wzruszenia, a jakbym mogła, to bym przytuliła przez ekran. I pomyślałam, że może pora w siebie też uwierzyć o kawałek więcej.
I pomiędzy tym wszystkim, to gdyby ktoś dzisiaj zapytał mnie, gdzie widzę się za 5 lat, to bym powiedziała, że w domku nad morzem. Że robię tam miłe rzeczy, warsztaty z gubienia czasu, szycia sukienki na lato w zimę i topu na cienkich ramiączkach, kiedy słońce opala nos jak skwarki na patelni. Bardzo bym chciała – taką całoroczną holenderkę z miejscem do życia i szycia, w której jesienią pachnie szarlotką, a wiosną bazylią w doniczce. Dodałam do listy marzeń, niech tam sobie teraz pobędzie. A potem zobaczymy.
Za pięć lat.