O włoskiej koszuli i pomidorach w puszce

O włoskiej koszuli i pomidorach w puszce

Na początku tygodnia zostałam medalistką i wyjęłam w końcu ze skrzynki kopertę z medalem, co to biegłam na 10 kilometrów charytatywnie, żeby go zdobyć. Jak już się na niego napatrzyłam, to zamówiłam białko roślinne o smaku orzechów z rumem, jak na sportowca przystało, żeby mięśnie urosły i można było pobiec jeszcze nie raz nawet, jeśli nikt medalu nie wręczy.

Na jednym z blogów znalazłam wpis o 32 miejscach nad morzem, które warto odwiedzić i bardzo bym chciała pobyć w nich wszystkich. Ale zanim to nastąpi, wybrałam sobie z własnej szafy sukienkę, którą zabiorę, jak będę szła do miejsca, gdzie Polska brała ślub z Bałtykiem. I ja też wezmę.

W czwartek spacerowałam do późna, zauważyłam, że o 20:34 zapalają się latarnie, znalazłam 10 groszy na szczęście i w ogóle, było jak latem. Wieczorem dostałam jeszcze miłą wiadomość, że moje zgłoszenie przeszło i będę uczestniczyć w konferencji SeeBlogers, jak prawdziwa blogerka. Na rekrutację trafiłam przypadkiem i zobaczyłam, że to ostatni dzwonek, to zadzwoniłam i pomyślałam, że po prostu spróbuję, najwyżej się nie dostanę. No to dostałam i bardzo się cieszę.

W piątek rano szłam do pracy i miałam gęsią skórkę od słońca i wiatru jednocześnie. To jedno z najfajniejszych uczuć, takie miłe i świeże, jak pachnące pranie na sznurku. I przywilej maja, bo wtedy tak się zaczyna.

Obejrzałam Grand Budapest Hotel. Przez 3 dni szukałam mrożonek w 3 Biedronkach i chyba wymieniają je już na lody, bo nigdzie nie było. Jakby ludzie w lato nie jedli warzyw, a przynajmniej mieszanki z brukselką. Kupiłam za to puszkę pomidorów, bo wylosowałam w szejkomacie, takich włoskich, to mogłam się poczuć, jak we Włoszech, kiedy dodawałam je do cukinii na kolację.

Sprzedałam kila rzeczy na Vinted i uzbierałam 1/3 ceny plecaka turystycznego ze stelażem, który zamierzam nabyć na wakacyjne, dłuższe wycieczki. Od poniedziałku przyjmuję codziennie 450 miliardów bakterii. Lotto nigdy nie miało takiej kumulacji, jak ja w żołądku, choć łączy nas opcja chybił – trafił, bo nie wiem, czy zadziałają.

Spędziłam dzień z mamą, przyjechała do Łodzi, cała elegancka, podczas gdy ja ubrałam się w dużą, zielonką koszulę pod kolor łazienki w galerii, po której spacerowałyśmy. Było to dla mnie wyzwanie, bo chodzenie po sklepach jest ostatnim typem rozrywki, na jaki bym się zdecydowała. Ale dla mojej mamy to duża przyjemność. Naszym wspólnym mianownikiem był jednak czas i całkiem szybko nam upłynął, aż musiałam ją wsadzić w pociąg powrotny. Mama szukała koszuli typu włoskiego, jakkolwiek taka wygląda. Ja z włoskiego to znam tylko pizzę albo pomidory w puszce, co to ostatnio dostałam w szejkomacie Biedronki. Z atrakcji, to zupełnie przypadkiem trafiłyśmy na Senioralia, moja mama wcześniej wyczytała w Internecie, że coś się będzie działo, a ja zupełnie nie miałam pojęcia. Był koncerty, tańce, mierzenie ciśnienia, porady dietetyczne i inne rozrywki. I było bardzo dużo ludzi. To sobie posiedziałyśmy chwilę w słońcu, zrobiłam mamie zdjęcia, żeby miała na facebooka rzecz jasne zanim wróciłyśmy szukać jakichś części garderoby, co to mamie się spodobają. W każdym razie, kupiła koszulę, koszulkę i jeszcze sukienkę, a ja za to 6 opakowań pieprzu cytrynowego i w sumie obie byłyśmy zadowolone. Na koniec stwierdziła, że kolejnym razem już nie będziemy chodzić po sklepach, bo tylko się irytuje, że ciężko coś znaleźć, a te małe, w Zduńskiej Woli są bardziej przyjazne, wszyscy ją tam znają i doradzą jak trzeba. To od teraz będziemy urządzać sobie przechadzki po mieście, jeśli przyjedzie, za jakiś czas.

Niedzielny poranek zaczęłam od iskier, choć to wcale nie pora jeszcze na Sylwestra. Gniazdko w łazience postanowiło być fajerwerką, iskrzyło jak zimne ognie, syczało jak stado węży i czuć było, że się pali. Wygooglałam prędko elektryka i OSKARA powinien dostać ten, kto wymyślił usługi elektryczne 24h. To jak karetka w nagłych przypadkach, tylko do prądu. W ciągu 20 minut przyjechał do mnie pan i uratował, jak Herkules damę z opresji w bajce, bo zdążyłam się porządnie wystraszyć. Pogadaliśmy sobie, że sztuczna inteligencja to by mi tego prądu nie naprawiła, że elektryków już nie ma i zostali tylko ci, z jego rocznika. Że kiedyś to wszyscy myśleli, że studia to najlepsza przyszłość na świecie, a on w tajemnicy przed rodzicami przeniósł papiery do szkoły elektrycznej i powiedział mamie dopiero po fakcie. No i tak sobie myślę, że świat będzie potrzebował cały czas elektryków, choćby w niedzielę o ósmej rano, kiedy strzelają w kontaktach fajerwerki.

Po porannych atrakcjach chciałam iść na wycieczkę, ale zatrzymały mnie domowe obowiązki, całotygodniowe pranie, sprzątanie i przerabianie sukienek, co czekają już za długo. Znów brzuch mi zaniemógł i przysięgam, że już sama mam tego dosyć i chciałabym powiedzieć sobie, że mam się wziąć w garść czy coś, bo więcej nie chcę czuć się tak źle. Bardzo żałuję, że człowiek nie ma żadnego guzika do resetowania, bo ja bym bardzo chętnie przywróciła sobie ustawienia fabryczne.

Poszłam więc tylko na krótki spacer, znalazłam noski, co sobie przykleiłam na nos swój własny i zdmuchiwałam dmuchawce. Miło się przeszłam i tylko szkoda mi było tej wycieczki, co się nie wydarzyła.

Cały czas przygotowuję się do roli Turystki w wakacje. Na początku czerwca mam zamiar przełączyć się na tryb wakacyjny i wykorzystać każdą, ładną pogodę. Bardzo lubię, jak słońce oblewa twarz ciepłem, jak czasem sama oblewa się rumieńcem, kiedy robi się gorąco – na zewnątrz albo i w sercu.

Zmieniłam jeszcze pościel, żeby lepiej było mi się budzić w poniedziałek, bo już pora.