Czy człowiek, który ma same piątki w szkole, paski na świadectwie, wzorowe zachowanie i jeszcze tam jakąś nagrodę z dyplomem może być… przeciętny? Czy raczej jest wybitny, bo ze wszystkiego mu tak dobrze idzie?
Od początku byliśmy uczeni przeciętności. Piątki i szóstki, wysokie średnie i czerwone paski na świadectwie, to wcale nie wybitność. To tylko przeciętność. Być może wcale też nie własne ambicje, za to duma nauczycieli i rodziców, że dziecko takie mądre wyrasta.
Myślę sobie, że to trochę, jak w życiu – jeśli coś jest do wszystkiego, no to… właśnie. Do niczego. I tak bardzo do mnie dotarło, jak w tych staraniach (albo raczej wyścigach) o wyczytanie nazwiska na sali gimnastycznej na koniec roku, wygrywało się jedynie przeciętność.
No bo jeśli skupia się na wszystkim tak bardzo i to w głównej mierze dlatego, żeby mama nie była zła, to nawet nie ma szansy się poznać, co interesuje bardziej i przy czym mocniej bije serce. Bo może to wcale nie podręcznik do historii a jazda na rowerze, żeby później zostać kolarzem. Może nie kolejne ćwiczenia z matematyki, a pisanie pamiętnika, żeby potem napisać książkę. Może nie dodatkowe zadania z chemii, a próby pieczenia ciasta, żeby było tak dobre i piękne jak w tej książce kucharskiej, by potem być najlepszym cukiernikiem w okolicy. Albo cukierniczką na świecie. Byle mieć szansę to sprawdzić.
Doskonale wiem, że kiedyś były inne czasy. Rodzice myśleli, że to wykształcenie i paski na świadectwach otwierają wszystkie drzwi w dorosłym życiu i chcieli przecież jak najlepiej. Zawodówka była traktowana jak porażka, a studia to taki mały prestiż. Tylko, że z zawodówki wychodzi się z konkretnym zawodem i umiejętnościami, a po studiach ma się papierek. I niczemu nie chcę umniejszać, bo według mnie jedno i drugie jest potrzebne i słuszne, jeśli taką drogę się wybierze. Tylko gdzie jest ten moment na próbowanie, zmiany i popełnianie błędów? Bo jak studia się zaczęło, to trzeba już skończyć, a potem znaleźć pracę w zawodzie. Taką stabilną, stałą i wtedy życie na pewno się poukłada.
Ja też kiedyś taką wizją żyłam. Bo innej nie znałam.
Ale idąc na studia nie byłam wcale lepsza od kogokolwiek. Wyjeżdżając ze wsi do miasta też nie. I kończąc edukację na stopniu Inżyniera, choć wszyscy wokół robili jeszcze Magistra i mama też nalegała. Od początku trzeba było szybko dorosnąć, łączyć te studia dzienne razem z pracą żeby się utrzymać i nie mieć czasu na nic innego. Nie czułam potrzeby szalonego, studenckiego życia, a moja siostra w sumie imprezowała za nas dwie. Miałam dobre stopnie, żadnych poprawek i raczej nie opuszczałam zajęć, a jej się zdarzyło. No i można się domyślać, która z nas lepiej na tym w życiu wyszła.
Nigdy nie sądziłam, że odkrywanie takich małych prawd o sobie będzie tak złożone. I że będzie trzeba mieć tyle zrozumienia do siebie, przeszłości i świata w ogóle. Ten, kto mówił o tym, że jedyną stałą jest zmiana, najwidoczniej miał rację.
W dorosłym życiu nie ma już piątek, szóstek i pasków na świadectwach. Nie liczy się wzorowe zachowanie, uwaga w zeszycie i to, ile lektur się przeczytało, a ile streszczeń.
Ale chyba do tej pory nie wiem, czym mierzy się wartość człowieka. Czy rośnie w oczach innych wraz z ilością odwiedzonych miejsc na świecie? Z ilością posiadanych rzeczy, pieniędzy na koncie, obserwujących na Instagramie?
Ostatnio słuchałam rozmowy, niechcący zupełnie. Ktoś mówił o tym, że zwiedził pół świata w młodym wieku i całkiem jest to godne podziwu przez resztę. A ja poczułam się jak okrągłe zero albo kajzerka w sklepie, z rozcięciami jak rysy od życia. Że jestem o wiele mniej wartościowa, bo w tylu miejscach mnie przecież nie było.
A potem długo myślałam nad tym i skąd we mnie takie emocje. Tak to już jest, że wszyscy uważają Włochy pachnące pizzą za coś niebywałego, choć mało kto patrzy tak na Toruń pachnący piernikiem. A ja kocham pierniki. I bardzo bym chciała, żeby wszyscy ci, co robią bliskie wycieczki nie czuli się gorzej od reszty. Bo ja tak czasem mam.
No to zarezerwowałam sobie jeden weekend w Toruniu, gdzie jest Dolina Marzeń. Na wakacje pojadę do Pucka, gdzie odbyły się zaślubiny Polski z Bałtykiem i tak kocham Bałtyk. W planach mam jeszcze Olsztyn, bo jest taki piękny i nocleg w Starej Piekarni. Nigdy nie spałam w Starej Piekarni. I w ogóle bardzo chciałabym sprawdzić, dokąd dojeżdżają pociągi. I jak mają się życia w innych częściach Polski – na tyle, ile mogę.
Znów sprzedałam kilka rzeczy na Vinted i uzbierałam już 1/3 ceny plecaka turystycznego ze stelażem, co go zamierzam nabyć na te wszystkie dłuższe wycieczki. Przygotowuję się jak do przygody życia i mam zamiar od czerwca włączyć Tryb wakacyjny, żeby cieszyć się latem przynajmniej w weekendy. Pojeździć tu i tam, zgubić siebie i czas, zmieniać miejsca, dużo wędrować, odkrywać i wracać. Tylko z widokami z pociągu zamiast z chmur. I tak właściwie, to nie mogę się doczekać.
W te wakacje postanowiłam, że będę Turystką, bo jeszcze nigdy w życiu nią nie byłam. Z geografii pamiętam tyle, że jeśli słońce zachodzi na czerwono, to poranek będzie chłodny i było to moje pytanie na piątkę, na zakończenie któregoś roku szkolnego. Teraz już ocen nie będzie, a do środka włożę sobie wspomnienia, żeby potem do nich sięgać jak do książek, do których chcę wracać. Bo już wystarczy mi przeciętności, czerwonych pasków i życia dla uznania innych. Teraz już bym chciała dla siebie i jeszcze nie wiem, kim będę po wakacjach. Ale może wcale nie muszę, one dopiero przede mną. Takie własne, nieprzeciętne, do których mi już tęskno, choć nawet się jeszcze nie wydarzyły.