Czy 30 dni to dużo?

Czy to aż miesiąc, tylko miesiąc albo ledwie 4 tygodnie? Wydaje mi się, że 30 dni to bardzo krótko, choć czasem skupienie się na 5 minut jest już bardzo trudne.

Bo ostatnio myślę właśnie o trudnościach. O zostawaniu w tym, co najczęściej jest bardzo wygodne i znane. O tym, że w pewnym momencie to, co nowe staje się uwierające.

Nowe wyzwanie na 30 dni. Dodatkowe machnięcie nogą, spacer, jedno jabłko dziennie, powrót do domu inną drogą, czytanie książki przed snem zamiast przeglądania w telefonie co tam u innych. Przez kilka dni się udaje, wszystko idzie całkiem dobrze, aż do pierwszego wyłamania. Bo czy tak właściwie to muszę…? Muszę narzucać sobie cokolwiek…? Nic nie muszę.

Tylko nawet nie daję sobie szansy, żeby to polubić. Żeby na końcu stwierdzić, czy to nowe, to dla mnie a może wcale nie. Po całym wysiłku przez 30 dni nawet, jeśli kilka razy potknąć się po drodze.

Rezygnować jest o wiele łatwiej niż zaczynać. Wyostrzać wzrok na niesprzyjające okoliczności i zostawić poczucie winy między nimi. Piękna sprawa. To jednak nie ja i to nie jest moje.

Złoszczę się trochę, bo sama tak czasem robię, a potem mi najzwyczajniej w świecie przykro, że tak po prostu zrezygnowałam. Nie raz to prawda, że zasoby okazują się mniejsze niż myśleliśmy na początku, a życie podstawia w międzyczasie różne niespodzianki. Ale można mieć plan B, minimum i elastyczność na chwilowe odpuszczenie. W końcu sami wybieramy, że chcemy coś zmienić, zrobić, nauczyć się czegoś nowego.

Na początku czuć opór, wszystko jest niewygodne i trzeba rozchadzać, jak nowe buty, zanim stopa dobrze się w środku ułoży.
Na początku trzeba sobie poprzestawiać dzień jak meble, kiedy obecne ułożenie już się znudzi.
Na początku trzeba zainwestować czas, jak inwestuje się pieniądze w akcje na giełdzie z ryzykiem, że zysk może być różny.
Na początku trzeba spróbować.

Wiele razy w tym roku próbowałam i tyle samo rezygnowałam. Aż w końcu zdałam sobie sprawę, że zaraz będzie połowa i sama jestem za wszystko odpowiedzialna. Co robię na co dzień, co wybieram, czego nie wybieram. Ile czasu gapię się w telefon, ile w niebo i ile w książkę. Nikt inny.

Pora na kolejną szansę. Tą samą, którą się daje sobie od poniedziałku, nowego roku i nowego miesiąca. Od dziś. Jedna rzecz na raz, 30 dni, aż stanie się to moją codziennością lub z tego zrezygnuję.

Od samego planowania i zapisywania życzeń na kartkach, jeszcze nic samo się nie spełniło, choć podobno pomaga. Potrzeba działania, popchnięcia naprzód nawet, jeśli to miałoby się sturlać. Być w ruchu i drodze, mimo ślepych uliczek, ostrych zakrętów i szlaków pod górę. Cały proces i efekty wcale nie natychmiast, jak na Instagramie. Trzeba doliczyć cierpliwość do zestawu.

Sama sobie będę to powtarzała.

Szansa nr 359921

Aż się uda.