Przepraszamy, wybrany numer jest w tej chwili zajęty. Prosimy spróbować później.
Dokładnie to byśmy słyszeli, gdybyśmy byli telefonami. Zajęci pracą, rzeczami po pracy, dojazdem do pracy, wieczorną jogą, poranną gimnastyką, przygotowywaniem kolacji, nastawianiem budzika, oglądaniem filmu, scrollowaniem telefonu. Zajęci od momentu otwarcia oczu po trzeciej drzemce do momentu zgaszenia światła i okrycia się kołdrą.
Bo trzeba robić coś cały czas. Bo rodzice zawsze mówili, że znajdą zajęcie, jeśli się choć chwile siedzi na krześle i nic nie robi. Bo zawsze był kąt do posprzątania, lektura do przeczytania i kurze do starcia. Bo jak się robi nic to znaczy, że nie ma się w życiu wartości i innych priorytetów. Bo inaczej się nie pracuje – na siebie albo na swoją przyszłość w ogóle. Bo ktoś ma lepsze oceny, lepiej sobie radzi i co inni powiedzą.
Bo byli tak nauczeni.
Nie można mieć im tego za złe, bo znali tylko tamtejszą rzeczywistość, ale mam wrażenie, że to bycie zajętym zostało na długo. Nie tylko przekazywane z ich poleceń, ale z mnóstwa książek o rozwoju, w których wyścigi i ciągła zajętość były punktowane najwyżej. W jakimś rankingu, którego nikt nigdy nie widział. Aż doby zabraknie.
Więcej obowiązków.
Więcej do zrobienia.
Więcej notatek w kalendarzu.
Więcej planów.
Więcej spotkań.
Więcej pieniędzy.
Więcej rzeczy.
Więcej “nie teraz”.
Więcej produktywności.
Więcej optymalizacji.
Więcej gadżetów.
Więcej siedzenia przy biurku.
Więcej dostaw na telefon.
Więcej przesyłek w paczkomatach.
Więcej cieni pod oczami.
Więcej seriali.
Więcej regulowania emocji.
Więcej nieodebranych połączeń.
Coraz bardziej mam wrażenie, że to wcale nie chodzi o wyścigi ani o zdjęcia na Instagramie. Kto wyjechał, kto był daleko albo chociaż w restauracji. Kto zwiedzał miasto w weekend, kto poleciał gdzieś na jedną noc i kto bawił się na imprezie przy kolorowych drinkach. Ale tym wszyscy żyją, jakby wieczór pod kocem z książką nic nie znaczył. Jakby spokojny spacer był mniej wart i zwykłe błąkanie się nieznajomymi ścieżkami.
Bo bez planu, checklisty i programu zajętości, ludzie nie wiedzą, co robić. Nie dają sobie przestrzeni na nudę, bo wtedy jest niewygodnie. Niewygodnie też jest odpowiadać na pytanie “jak weekend?”, kiedy nie wydarzyło się nic spektakularnego. A czasem (albo często) się nie wydarza.
Nie potrafimy siebie słuchać. Tak prawdziwie i od środka. Mamy problem z byciem w pojedynkę bez żadnych bodźców. Cały czas musi się coś dziać, żeby było o czym opowiadać, żeby czas mijał, żeby nie było miejsca na myśli. Przyjmujemy to, co mówią nam ludzie z Internetu i wyszukiwarki Google. Że wybrać się warto tu i tam, jeść co trzy godziny, pięć posiłków. Przejść na dietę keto, śródziemnomorską, usunąć gluten. Pić wodę, nie pić kawy, herbatę tylko zieloną. Biegać, podnosić ciężary, szydełkować. Wstawać wcześnie rano, kłaść się późno w nocy, wysypiać się, używać kremu na zmarszczki. Uśmiechać się cały czas, pozytywnie myśleć, zarabiać na wszystkim. Scrollować, nie scrollować, nie mieć kompleksów przy zdjęciach idealnych żyć, bo przecież takich nie ma. A jednak do złudzenia wyglądają jak prawdziwe.
Między tymi zajętościami, kolorowymi obrazkami i wszystkim, co się powinno, nie wiemy o sobie nic.
Jaki smak mają pomarańcze w kwietniu.
Który kolor jest tym ulubionym.
Czy lepszy jest spacer, bieganie, a może pora spróbować wspinaczki.
Jak bardzo zagęściły się liście na drzewach.
Jak to jest wybierać z przyjemnością balsam do ciała.
Jak pachnie powietrze po wiosennym deszczu.
Jaka muzyka jest miła, a która jednak już drażni.
Jak to jest pobyć w ciszy.
Jak smakuje kawa na wynos, w kubku termicznym.
Co wycisza przed snem, a co pobudza rano.
Jak bardzo różni się budyń waniliowy od śmietankowego.
Czy drugie espresso jest zawsze z automatu, czy faktycznie dla przyjemności.
Czy lepiej jest czuć rześkie powietrze z otwartego okna, czy ciepłe od kaloryfera.
Czy nadal miło się śpi pod obecną kołdrą, czy lepiej byłoby ją wymienić na bardziej puchatą.
Ile tak naprawdę rzeczy jest potrzebnych i co ma zaspokoić kolejne “kup teraz”.
Co się robi w wolnym czasie.
Tak naprawdę, nie na pokaz. Dla siebie, nie dla zdjęć i relacji. Po prostu, żeby poczuć, poznać i popróbować – siebie w życiu.
Zastanawiam się, czy kiedyś znów będziemy dostępni?