Dziękuję, ale… nie chcę.
To tak się wydaje, że jak coś się wydarza, to musi więcej. I jak ktoś zaczyna szyć, to szwalnię trzeba mu stawiać, a jak ktoś babeczki piecze, to cukiernię albo i całą sieć. Czasem to bardzo trafne życzenia, na pewno miłe i ze szczerego serca. Ale czasem potrafią być niepasujące i jasne, że ten, co wręcza kartkę urodzinową może wcale o tym nie wiedzieć.
Bo wiecie, ja zawsze tą myślą byłam trochę przerażona – o szwalni z życzeń. Po pierwsze, że miałabym oddać to, co robię, ujednolicić, żeby można było szyć i wejść o poziom wyżej, na lekko masowy. Nic w tym złego teoretycznie i tak wygląda przecież rozwój, ale bardzo czuję, że straciłabym wtedy tą swoją cząstkę i wrażliwość tworzenia.
A dalej, dalej jest odpowiedzialność – za ludzi, ich wypłaty, miejsca, magazyn, materiały, zlecenia. A ja czasem w środku miesiąca potrafię się rozpaść na tyle, że ciężko poskładać i potrzeba czasu trochę więcej lub mniej. Zupełnie nie czuję się na siłach, abym miała na ramiona wziąć takie przedsiębiorstwo. Z tym życzeniem zawsze mi było niewygodnie i w ferworze podziękowań też za inne, to nachodził mnie taki smutek, że to może tak trzeba, że inaczej to nie ma mowy o jakimkolwiek rozwoju.
Pomiędzy wszystkim w życiu, lubię słuchać ludzi mądrzejszych od siebie i podcastów. W jednym z nich właśnie ktoś powiedział, że jak chce się być jednoosobową działalnością wciąż i wciąż, to można i wcale nie trzeba się rozrastać mimo, że inni tak mówią. I wtedy było mi już lżej, bo chyba potrzebowałam potwierdzenia, że to, co robię też jest spoko i że właśnie się nie rozrastam.
W miarę też jak tworzę, to wkradają się niepewności i przykrości. Bo między własnymi działaniami, to zerkam sobie na innych i to niekoniecznie w moim fachu, ale tak w ogóle – z ludzkiej ciekawości, życzliwości i wsparcia. No a potem okazuje się, że ktoś kończy, jakaś marka się zamyka mimo, że wydawali się być wspaniali i nie znikną nigdy – no i nie chodzi o to, że zbankrutowali czy coś (nikomu nie życzę), tylko najzwyczajniej w świecie pozmieniało im się w życiach. Ci ludzie, co tworzyli taki piękny zespół, poodkrywali własne, nowe drogi, które chcą posprawdzać i pospełniać się jeszcze, bo sporo życia przed nimi. No i nie wykluczam, że mnie też kiedyś coś takiego spotka, zainteresuje albo zmieni świat. A może wcale nie pozmienia.
Nie mam pojęcia, ale gdyby przyszło mi do rozwiązania, to z sobą samą się żegnać prościej.
Nie umiem wróżyć z fusów, ręki i tarota. Wierzę, że świat sprzyja i że jak coś chwyci za serce, to trzeba próbować. A ta szwalnia, to też miejsce, takie stałe, związanie i potężne zobowiązanie. A tego miejsca to jeszcze nie czuję, nie czuję, że tutaj i może nie pora. Łatwiej będzie opuścić tylko kawalerkę.
A może to, co mam jest po prostu okej i mi z tym okej?
Z tych życzeń to najlepszym jest to, żeby w tej swojej małej codzienności czuć się dobrze, nie pokruszonym, a przynajmniej nie jakoś bardzo. Bo potem lepiej patrzeć co dalej, po swojemu.
Za szwalnię więc dziękuję, ale powodzenie przyjmuję cały czas chętnie 🙂