Czasem nawet mi przykro, bo często to prawda. I to nie przez walentynki, choć połówek serduszek nikt nie sprzedaje. W sumie kto by je kupił. Tak, jak połamane lizaki, które mimo wyprzedaży nikt nie wkłada do koszyka. Połamanych serc też nikt nie chce, a tych pojedynczych?
Jeśli nocleg to we dwójkę, jeśli ryż w promocji to od razu dwa kilogramy. Nie opłaca się wynajmować pokoju w pojedynkę i oferować niższej ceny tylko na jeden produkt. Ale jeden żołądek nie zmieści na raz dwóch kilogramów ryżu tym bardziej, jeśli je go tylko sporadycznie. Czasem się złoszczę, że z tych promocji w marketach najbardziej korzystają ci, którzy wiodą wspólne życie. Bo samemu można kupić ryż, ale tylko w cenie regularnej. I wynająć samemu pokój, ale nadal z dwoma łóżkami i w podwójnej cenie. Jakby świat zapomniał o tych ludziach w pojedynkę.
Wielosztuki stały się od jakiegoś czasu modne. Jeśli wybierze się 3, to 1 gratis. A jeśli nie pasuje, to są ceny regularne. Nie ma już normalnych promocji, gdzie można było kupić jedną sztukę z obniżką. Być może to polityka, żeby kupować więcej. Żeby koszyki były bardziej pełne, portfele bardziej puste, a rachunki dłuższe. Żeby w szafkach nie było pustego miejsca od zapasów i żeby nie psuć wskaźnika ilości artykułów na paragon, bo im mniej, tym gorzej. Statystyki muszą się zgadzać. Sprytnie to sobie wszystko wymyślili.
Tylko warzywa i owoce można brać na kilogramy i nikt od sztuki nie liczy. Chociaż tyle. Bo w jednym tygodniu można mieć ochotę na serek, a w innym na hummus. Raz na mrożonkę włoską, innym razem grecką albo budyń na kolację. Na jedną bułkę, bo na kanapkę wystarczy i jedną tabliczkę czekolady, żeby kruszyć co rano do owsianki przez tydzień. A jak się zrobi zapas, to trzeba go zużyć, wykorzystać i najlepiej nie mieć ochoty żadnej na nic innego, bo inaczej się zmarnuje. Pułapka promocji, w którą koniec końców – lepiej nie wpadać.
Daleko od minimalizmu i nabywania tego, co faktycznie potrzebne. A jednak cały czas się kręci. Świat bierze rozpęd i wcale nie chce się zatrzymać. Szkoda mi tych pustych miejsc w podwójnych pokojach i wydatków za kogoś, kto nie istnieje. Aż pomyślałam, żeby może kiedyś zrobić miejsce, dla ludzi w pojedynkę. W życiu jeszcze chciałabym mieć mały, biały domek – pokroju całorocznej holenderki z antresolą. Pachniałoby w nim kawą i szarlotką z cynamonem, bo jestem pewna, że jak kiedyś będę miała piekarnik, to będę piekła jak szalona. Wokół ustawiłabym przyczepy i co roku otwierała sezon letni – na odpoczynek w szumie Bałtyku. I nie trzeba by było mieć nikogo do pary.
Życzę sobie tego. A nam wszystkim – szczęśliwych serc nawet, jeśli w pojedynkę.