Jeśli wpisać tę frazę w Google, wyskoczą takie eleganckie i formalne, jak z pierwszych stron Glamour albo wystawy casual na witrynie Zary. Niektórzy mówią o szafie kapsułowej, minimalistycznym stylu i koniecznie wyprasowanych na sztywno kołnierzykach. Modne torebki, które niewiele mieszczą, ale dopełniają cały look, garniturowe spodnie, spódnice, marynarki. I gdyby taki dresscode obowiązywał w każdym biurze, to mnie by już dawno stamtąd wyrzucili.
Kiedyś chciałam być taka elegancka, jak te wszystkie aktorki w serialach, co szykują się do pracy. Dobierać dodatki, buty i jeszcze szminkę. I żeby było słychać, jak obcasy stukają o podłogę, bo wtedy nawet ta elegancja ma dźwięk na korytarzu.
A potem zaczęłam się złościć, że ta wiskozowa koszula tak bardzo się gniecie w drodze do pracy, włosy są potargane przez wiatr i wcale nie wyglądam, jak te wszystkie typiarki w gazetach. Sztywna, lakierowana torba jest wcale niewygodna i tak w ogóle, to bardzo chciałabym się już przebrać. Aż pewnego dnia te wszystkie koszule wystawiłam na Vinted i postanowiłam, że nie chcę dzielić więcej ubrań – na te tylko do pracy i tylko po domu. I wcale nie chcę jednak być taka elegancka i poważna, choć podobno spotkania biznesowe wtedy idą lepiej.
Czasem się zastanawiam, czy kolor odbiera umiejętności, różowa koszula zamiast białej i jeszcze luźna, a nie taliowana. Sportowe getry zamiast garniturowych spodni i buty marki Reebok w zamian za skórzane mokasyny ze stukającym obcasem. I żeby nikt nie zrozumiał mnie źle – bo jeśli ktoś lubi nosić się tak elegancko i mu dobrze, to kibicuję i bardzo proszę. To było tylko moje zderzenie się z wyobrażeniem i rzeczywistością. I przekonanie się, że te stylizacje z magazynów modowych albo porad w sieci, to wygodniej, gdyby tam zostały (chyba, że kiedyś moje tam trafią, to wtedy zmienię zdanie :)).
Bo gdybym to ja przygotowywała zestawy Get ready with me i robiła relacje z ubioru do biura, to byłoby to jeszcze szybsze decyzje niż te, jak ma się szafę kapsułową, gdzie wszystko do siebie pasuje i można łączyć ze sobą z zamkniętymi oczami.
Szykowałabym koszulę – taką dużą, jak po chłopaku, którego nie mam albo po bracie, którego też nie mam. Kolorową jak tęcza, ozdobioną dziewczęcą falbanką i jeszcze z kieszenią na długopis. Zapinałabym pod szyję, rzecz jasna – żeby było elegancko, do ostatniego guzika, a rękawy to bym podwijała. Potem getry, co się nadają do spacerów, sportu i pieszej drogi do pracy, której całkiem blisko do półgodzinnego treningu. No i buty typu adidas, żeby było wygodnie chodzić po kawę, na stołówkę pracowniczą i jeszcze zahaczyć o Lidla w drodze powrotnej. Taka właśnie byłabym modna.
Czy kolorów nie wypada nosić do biura?