Jak to jest wstawać o 4 rano

Od samego początku tygodnia polowałam na ogórki w promocji w Biedronce. Czaiłam się na nie jak złodziej na torebkę, tylko chciałam naprawdę zapłacić i nawet kartę zeskanować, co by dać znać, że jestem stałym klientem. Ale w obrębie 3 Biedronek nie było ani jednego zielonego ogórka, aż promocja się skończyła. I dobrze tylko, że jeszcze na koniec zeszłego tygodnia kupiłam dodatkową sztukę w Lidlu. Bo ostatnio tak bardzo kocham zielone ogórki i wcale się przed tą miłością nie bronię. Jedni w brzuchu mają motyle, a inni ogórki – proste.

Z poniedziałku na wtorek, z dnia na dzień i przez jedną noc ochłodziło się o 10 stopni. A potem jeszcze zaczęło padać. W nocy śpi się dobrze, jak deszcz puka w parapet i nikt go nie chce wpuścić, ale w ciągu dnia to milej, jeśli jest bardziej słonecznie niż szaro. Szary kolor powinien być zarezerwowany na jesień i zastrzeżony w urzędzie patentowym Natury, że w inne pory roku to go tak wykorzystywać nie można. Tylko nie mam pojęcia, gdzie się to zgłasza, bo bym zgłosiła.

Przez kilka dni byłam pod wrażeniem najbardziej eleganckiej koszuli, którą uszyłam do tej pory. Nie wiem czemu nie ma jej jeszcze w żadnym magazynie modowym, ale za to trafiła już do nowej właścicielki, która będzie nosić ją dumnie, a mi jest najmilej. Po raz kolejny zatęskniłam za byciem projektantką, którą nigdy nie byłam, ale podobno nigdy nie jest na nic za późno.

Otworzyłam paczkę swojego ulubionego, waniliowego białka sojowego, które piję co wieczór jak kakałko, a potem rano podnoszę kilogramowe hantle przed lustrem i buduję mięśnie na ramionach, żeby w wakacje nie bolały od plecaka. To najfajniejszy układ, jaki mogłam ze sobą zawrzeć i podpisałam na czas nieokreślony.

Kupiłam książkę o celach i planowaniu, żeby uporządkować swoje życie od początku i wydeptać nową ścieżkę nawet, jeśli teraz są tam pokrzywy. Będę z nią pracowała i ze sobą też, aż te pokrzywy przestaną parzyć. Tak naprawdę, na poważnie i właściwie to nie mam dla siebie żadnych wymówek.

Ostatnio mam też wrażenie, że brakuje mi czasu na zwykłe życie. Cenię sobie każdy jeden poranek, który jest najbardziej moją częścią dnia. Taką swobodną, zwykłą, spokojną i dla której nastawiam budzik na 4 rano, a potem kolejny na 4:10, żeby sobie chwilę pomyśleć, co to za dzień dziś czeka, aby go rozpocząć. Chciałabym czasem wcisnąć pauzę po pierwszej kawie albo chociaż trochę przedłużyć. Naprawdę lubię poranki do tego stopnia, że wieczorem tęsknię już za kolejnym.

Fajne są te małe rytuały. Bo jak wstanę, to idę biegać, po drodze wdycham zapach świeżych drożdżówek, które właśnie rozwożą i czasem mam ochotę zapytać tych panów, czy już się na ten zapach uodpornili. Bo ja do tej pory myślę, że jakbym prędko porwała jedną, to by mnie nawet nie dogonili, tylko nie mam kieszeni w biegowych getrach, żeby z tą drożdżówką wrócić do mieszkania. Biorę prysznic i wstawiam kolejno – śniadanie i dzbanek z kawą. Tak to sobie wszystko powoli bulgocze, zaczyna pachnieć i sprawdzam, gdzie skończyłam czytać książkę, bo czytanie do kawy pasuje wspaniale. A po tym wszystkim dopiero mogę zaczynać dzień.

Małe, miłe momenty.

Kwiecień nam się już kończy. W maju zakwitnie bez i tak naprawdę nie mogę doczekać się czerwca, bo zarezerwowałam weekend w Poznaniu, żeby pojechać na wegańskie lody, póki zwykłych jeszcze jeść nie mogę. A tam są najlepsze.