Kolendrę albo się kocha albo nienawidzi. Podobno nawet mamy gen, który za to odpowiada. Mam wrażenie, że z Bałtykiem jest tak samo. Są ludzie, którzy zawsze powiedzą, że woda jest za zimna, turystów za dużo i że ciągle pada. Ale są też tacy, którzy po prostu lubią tam pobyć, między zapachem gofrów w powietrzu, przyjemnym wiatrem od morza i szumiącymi dźwiękami, jak żadne inne.
Należę do tych, co kochają Bałtyk i kolendrę. Nie wiem, czy to idzie w parze, ale przynajmniej u mnie w najlepszej. Bo Bałtyk to nie tylko miasteczko z parawanów na plaży, stragany przy molo i tawerny ze smażoną rybą. Bałtyk ma swój klimat, swoje tajemnice i zakamarki. Nieznajome ścieżki, zapomniane miejsca i te spokojne, gdzie nie pachnie frytkami i nikt nie hałasuje. Gdzie morze jest błękitne, bez przepychu i wcale nie zastawione parasolami i zamkami z piasku. A jeśli nawet, to z największym klimatem beztroski w powietrzu.
Nad polskim morzem nie trzeba wcale leżeć. Nie trzeba moknąć i czekać, aż wyjdzie słońce. Nie trzeba wstawać wcześnie rano, żeby rozbijać swój obóz z parawanów. Nie trzeba kupować pluszowej foki, magnesu na lodówkę i jeszcze kubka, byle by mieć pamiątkę. Nie trzeba odgrywać stereotypowego scenariusza pobytu nad Bałtykiem.
Bo można tak po prostu sobie tam pobyć. Poczuć miły wiatr na skórze i powoli rozlewające się słońce na twarzy. Zamoczyć stopy w chłodnej wodzie i odcisnąć ślady na piasku, które fala zabierze potem ze sobą. Można wybrać najładniejszą muszelkę, znaleźć bursztyn w przypływie szczęścia i wspiąć się na klif. Można przejść plażą do miejscowości obok i dojść tam, gdzie nie zbierają się turyści. Poczuć, jak to jest być nad morzem naprawdę, nie tylko dla gofrów z bitą śmietaną. Zobaczyć surferów jak z amerykańskich seriali, popatrzeć na pełne beztroski pola campingowe i w tym wszystkim się po prostu zanurzyć. Bez listy zabytków do zobaczenia, miejsc do spróbowania i całodniowego planu godzina po godzinie.
Dla mnie Bałtyk ma dużo uroku i dużo kolorów. Hipnotyzuje dźwiękiem, zachwyca zachodem słońca i wschodem, jeśli się na niego wstanie. Prowadzi rozmowy z mewami, które podkradają ludziom frytki, krążą i moczą sobie stopy, jakby pilnowały brzegu. Ciepłe powietrze rozpuszcza zmartwienia tak dobrze, jak lody rozpuszczają się w dłoniach, zanim zdąży się je zjeść do końca. Czas płynie inaczej, nie trzeba kontrolować zegarka i wszystko czuć aż do najgłębszej warstwy w ciele i jeszcze gęsiej skórki.
Byle sobie na to pozwolić i spróbować.