Ta sama, która latem zostawia ślad na piasku, a zimą otula się ją ciepłą skarpetką, zanim założy buty. Ta sama, która sprawia, że można stać, poruszać się i wsuwać do pluszowych bamboszy w domu. Ta, która pod kołderką jest dla kogoś zbyt zimna, zanim się jej nie rozgrzeje. Ta, którą uderza się o wystające rogi łóżka, w najmniejszy palec, zawsze bezbłędnie.
Na niej opiera się wszystko, dosłownie. Ciężar ciała, odpowiedzialność za następny krok i odczuwanie kamyków w bucie. Przesuwanie dywanu na swoje miejsce, podawanie piłki na lekcjach WFu w podstawówce i sprawdzanie temperatury wody w Bałtyku. Otwieranie drzwi, kiedy ręce są zajęte, naciskanie pedałów na rowerze albo tych w samochodzie.
Nikt jej nie zauważa, póki nie zacznie boleć i dawać sygnału, że coś z nią nie tak. A potem jak domino rozsypuje się wszystko. Chodzić jest trudno, stawiać na podłodze i nawet wsadzać do Bałtyku. To taka zapomniana część ciała z kategorii tych “oczywistych”, która po prostu jest i nie wymaga myślenia. A jednak bez której nie można się obejść.
Potrzebuje rozciągania (jak wszystkie mięśnie), rozruchu (jak całe ciało) i kremowania (jak wierzch łydki, dekolt i jeszcze szyja). No i nie ma na nią żadnej aplikacji w telefonie, która zrobiłaby wszystko sama.
Od pewnego czasu ludzka część świata obrała kierunek “łatwo”. Poruszanie się autem, windą i ruchomymi schodami. Od drzwi do drzwi, suchą stopą i właściwie nie trzeba by kiwać palcem. Wszystko podstawione pod samiutki nos i coraz więcej asfaltowych dróg zamiast poboczy. A potem płaci się za ruch, ten na bieżni, siłowni z ciężarami i orbitrekiem, omijając spacer, który jest przecież za darmo.
Na tych spacerach zrobiło się niewygodnie, bo trwają, bo czasem pada, bo jest zimno i w ogóle nudno. Bo można by w tym czasie poleżeć, posiedzieć jeszcze przed komputerem, coś porobić. Bo to strata czasu, którego i tak niewiele zostaje w ciągu dnia, jeśli na 8 godzin znika się w biurze. Bo można gdzieś pojechać, popatrzeć w ekran telefonu i przecież trzeba odpocząć. Sami się pozbawiamy naturalnego ruchu – tego samego, który kiedyś był elementem codzienności.
A potem trzeba szukać pomocy i dobrych fizjoterapeutów. Maści w aptece, wygodnych butów, pieniędzy w portfelu i tego czasu, co wydawał się przecież stratą. Pomiędzy słowami bardzo mi szkoda, że to chodzenie zanika. Że napęd na dwie nogi jest tak łatwo wymieniany na ten, na 4 koła. Że spacery są dużo mniej spektakularne, nie można się nimi podzielić z takim poruszeniem, jak dzieli się nowym samochodem. Że układ szkieletowy szwankuje bardziej niż Volvo z 95 roku.
Czasem po prostu się złoszczę, że tyle siedzimy. Że nie używamy ciał, jak moglibyśmy i że o nie nie dbamy. Że ten naturalny ruch za moment zniknie, jak znika czekolada za każdym razem, kiedy się ją otworzy. A szkoda. Tej stopy i w ogóle życia w bezruchu.