Mamy super ciała i w ogóle to jesteśmy wspaniali

Serio, bez cienia ironii. Pomyślcie tylko, ile złamań przeszły, zadrapań i ile na nich mamy blizn. Czasem wydają się brzydkie (te blizny, bo ciała wciąż piękne), ale to takie znaczki na nas, że znów się udało i że prawie nie ma śladu. Jesteśmy, funkcjonujemy i możemy jeszcze tyle zrobić.

Ja nigdy się nie zastanawiałam nad tym, jak to jest nie móc oddychać w pełni, nie mieć siły, ale tak totalnie, jakby ktoś energię odłączył i nie wiadomo, jak można naładować się z powrotem. Albo jak to jest stracić dwa z reszty zmysłów.
Aż po prostu przyszło mi doświadczyć.
I nie mam pojęcia jaki stosunek macie do szczepionek, czy jesteście za czy przeciw – wiem, że nie chronią w 100%, ale pozwalają przejść łagodniej, gdy już się przydarzy. Jeśli doświadczyłam wersji demo, to nie chciałabym sprawdzać, jaka jest pełna.

Bo wiecie, mi się wydawało, że jestem odporna bardzo i jeszcze silniejsza. Że jak codziennie biegam od 7 do 9 kilometrów jak jest zimno, śnieg i nawet pada, ćwiczę, całkiem nie najgorzej się odżywiam i prawie nigdy nie choruję, to jest mi bardzo bezpiecznie. A potem okazało się, że niekoniecznie i ten covid, co go nie zapraszałam, wprosił się sam.

Nagle te najprostsze czynności, stały się tak męczące, jak nigdy nie były. Posprzątanie kawalerki to wyczyn na miarę maratonu, a wyjście do sklepu naprzeciwko to razy dwa. Płytki oddech, jakby miejsca w płucach brakowało i ból ciała, o jakim nie miało się pojęcia. Nic nie pachnie i nic nie smakuje i to  nie tak, że nie dobre, ale naprawdę nie czuć. Okropnie jest nic nie czuć, oprócz pustyni w ustach, która się nie kończy.
I jasne, inni kiedyś o tym opowiadali, ale słuchać opowieści to inaczej niż doświadczać na sobie. Jakby było obok. Bardzo nie mogłam uwierzyć, że to się tak wydarza, a z bezsilności oczy potrafią zrobić się mokre. Oczywiście, że są też lekkie przypadki, że bez objawów i że czasem szybko mija. W końcu jesteśmy różni i każdy może przejść inaczej albo nie przejść w ogóle (tego życzę najbardziej). Ale to takie kolejne doświadczenie od losu i jeszcze nie wiem, co życie sprawdza tym razem.

Tak czy inaczej jestem niesamowicie wdzięczna i pełna podziwu – dla swojego ciała i naszych ciał w ogóle, że potrafią tak walczyć. Że tak dużo znoszą i tak bardzo starają się służyć nam jak najlepiej. Byle byśmy o nie dbali, takie są cenne. 

No i wierzę, że niedługo z tym ciałem i środkiem to sobie poradzimy i znów nam będzie wspaniale. Że pooddychamy powietrzem zza okna i to tak najpełniej, znów będziemy biegać i jeszcze szczęśliwiej niż dotychczas. Że zdrowe będzie – to ciało i o ten czas silniejsze. Że najem się pomidorów, posypanych koniecznie czarną solą, na które mam taką ochotę, jak tylko wróci smak i skończy się izolacja. I będę je doceniać, jak jeszcze nigdy – to ciało (bo pomidory to już dawno :)).

Nie znam nikogo ani niczego, co by sobie tak dobrze radziło ze wszystkim, co te nasze ciała. Rozszerzają się i kurczą, czasem łamią w środku albo gdzieś rozprują, a potem jednak zrastają. Chronią, czują, budzą się, pozwalają przeżywać kolejne poranki, wieczory i zadrapania. Na co dzień w ogóle się nie zastanawiamy – bo są, jutro przecież też będą i to takie oczywiste. A ja chciałabym, żeby im było jak najlepiej.

 

DBAJMY. 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *