Ja, handlarka

Ja, handlarka

Gdyby każdy choć przez trochę popracował w handlu, bylibyśmy co najmniej o pięć razy bardziej wyrozumiali dla siebie wzajemnie. Bo tak samo, jak ludzie wybuchają w kolejkach krzycząc i domagając się, żeby ktoś obsłużył ich szybciej, ma się ochotę wybuchnąć z drugiej strony, tylko trzeba się często ugryźć w język, zanim zrobi się naprawdę niemiło albo co gorsza wyjdzie na to, że w kolejce stoi tajemniczy klient.

Mi się przydarzyło trochę lat w różnych sklepach. Byłam sprzedawcą, kierownikiem i asystentem kierownika, a pomiędzy przewinęło się tylu ludzi, że na ich złośliwości mogłam wypracować swoje własne, o których nie musieli wiedzieć

Bo na przykład przychodzi taki gość i od samego wejścia rzuca, że on to dresy chce, żeby go zaprowadzić i jeszcze wskazać, jakie powinien kupić, bez żadnego ‘dzień dobry’ i ‘czy mogłaby pani mi pomóc’, bo to w sumie takie oczywiste. Pech chciał, że trafił na kogoś, kto na tych dresach się zna ponad przeciętnie, bo studiował włókiennictwo, a wszystkie kolekcje od najka po pumę ma w małym palcu. No to zaczynam lawiną pytań i głosem miłym jak wata cukrowa, gdy się w buzi roztapia –  jakie te dresy chce, bawełniane, poliestrowe, a może mieszankę jednak? Ocieplane, niekoniecznie, czy może chociaż trochę? Wiązane w pasie, z gumą szeroką, wąską, ściągaczami na dole? Czy kieszenie mają być? A nogawka, zwężana, prosta czy rozszerzana? Krok standardowy, a może niski?  Z przeznaczeniem na trening, na co dzień, a może tylko do lasu, bo w sumie to nie wiem, co kryje się za tym, kiedy mówi ‘zwykle’. Ale jakby co, jeszcze na dziale biegowym są męskie legginsy.
Sam sobie poszuka, 1:0 dla mnie i  dobrze tylko, że nie mam żadnej prowizji od sprzedaży.
A to dopiero początek.

Co najmniej zakłopotanie

W sklepach, gdzie są ubrania i szczególnie  w okresach wyprzedaży, wydarza się nieziemski bałagan przy przymierzalni. Huragan to mało, bo rzeczy na wieszaku jest rzuconych tyle, że jak jedną wyciągnąć, to wszystko spadnie nie mniej spektakularnie niż wieża z klocków jenga, gdy wyciągnąć niewłaściwy. Ale jeśli krążyć przy tym wieszaku i patrzeć prawie ludziom na ręce, co wychodzą zza kotary i już jest blisko do  rzucenia wszystkiego jakkolwiek, to robi im się głupio. Bo przy personelu to już tak nie wypada i jednak na miejsce odwiesić można albo przynajmniej na wieszaki, jak było, zamiast zostawiać gdzie bądź. Z czasem ten wzrok staje się bardzo przenikliwy, lata praktyki, dziesiątki klientów i setki odwieszonych sztuk. Punkty liczone podwójnie.

Nie mam inaczej

Wszyscy wiemy, że wydawanie reszty bywa nie raz problematyczne. Albo nawet rozmienianie pieniędzy. Nigdy, przenigdy nie robi się tego wcześnie rano, po otwarciu sklepu, bo wtedy w kasie serio jest niewiele, a ma wystarczyć na cały dzień. Na słowo możecie mi wierzyć, że niełatwo jest czasem uzbierać pełną kasetkę i nie w każdym sklepie procedura wygląda tak, że w razie co, to można te drobne wziąć z sejfu. Czasem po prostu trzeba sobie poradzić. Trzydzieści dwa osiemdziesiąt cztery poproszę.
I obserwuję, pani sobie wcale nie myśli, że nie widzę tych drobnych w portfelu. Jest ich tyle, że nawet słyszę, jak dzwonią i doskonale wiedziałam od wejścia, czemu jedno ramię się pani ugina. A ona kładzie jednak banknot, lekki jak piórko, o nominale takim, że sama chciałabym mieć w portfelu – 200 zł. Standardowo pytam, czy drobniej, a może końcówka chociaż, ale odburkuje, że nie ma. Mrużę oczy, bo jej nie wierzę, w końcu słyszałam, jak monety brzęczą, a ona ledwo portmonetkę dopina, no ale nie mogę jej tak powiedzieć. I teraz, teraz to wiem, że otwierana kasetka to złoto, bo klapka podnosi się do góry i nikt nie może podejrzeć, co w środku mam za gotówkę. Zatem szukam, drobno całkiem, żeby to drugie ramię dociążyć, udaję zmartwioną, że inaczej nie mam no i w ogóle to mi przykro, ale dnia to życzę miłego. Następnym razem już wiem, że końcówki poszuka.
Z mężczyznami jest z reguły trochę łatwiej, bo im to wszystko jedno i właściwie to tylko plastik ze sobą noszą. Chyba, że chcą być przebiegli i kupują batona, żeby duży banknot rozmienić i czasem to mówią bez udawania, a nie, że mają akurat ochotę na wafelka. I nigdzie indziej chodzić nie będą. No to współczuję ciężkich kieszeni po wyjściu, banknoty o niskich nominałach są zbyt cenne, a kończę pracę o 22, ups.

Czy pani jest sama na tym sklepie?

To serio się zdarza, choć z zewnątrz wydaje się niemożliwe, bo każdy dział powinien być obstawiony i kasa otwarta. No ale w teorii to wszystko wygląda lepiej. Bo studenci to jednak lubią czasem zabalować i więcej w nich życia chwilą albo kolorowych drinków niż odpowiedzialności. Wiadomo, młodość rządzi się swoimi prawami, a urlopy na żądanie przysługują każdemu. I tylko czasem przypadkiem wszystkim w jednym dniu, a jak komuś brakuje, to alternatywnie podaje zwolnienie lekarskie. Wszystko wolno.
Sama sobą obstawiam 3 działy i kasę, w międzyczasie wisząc na telefonie, żeby znaleźć zastępstwo do pracy. Biegam między alejkami i pomagam, jak mogę, ale wiadomo, że czasem ktoś ma gorszy dzień albo chciałby wszystko na już. Potykam się więc o takiego mężczyznę, którego zapewniam, że zaraz podejdę, całkiem miło i nawet uśmiecham się nie najgorzej, ale widocznie uśmiechy na niego nie działają. Huknął głośniej niż piorun w burzę i krzyczy tak, żeby wszyscy usłyszeli: ‘czy pani to na tym sklepie sama jest?!’. Tak się złożyło jaśnie panie, koleżanki nie zawołam, bo nigdzie jej nie ma chyba, że zaprosi pan swoją. 

Być może mu się spieszyło czy coś i stąd ta nieuprzejmość, nie mam pojęcia. Ale on też nie wiedział, że wszyscy pracownicy postanowili po prostu nie przyjść. Tak czy inaczej, nikt nie każe zostawiać zwykłej, ludzkiej życzliwości przed wejściem. Zażądał rozmowy z kierownikiem, no to znów jestem, wciąż ta sama, słucham i nawet cieszę się, że tym razem nie zapomniałam przypiąć plakietki, bo tam stanowisko wypisane jest drukowanymi literami. Może nie wyglądam na tyle poważnie, nie jestem mężczyzną i mam tylko metr sześćdziesiąt, ale jednak rekrutację to przeszłam. Nie chciał rozmawiać, chyba uznał, że jednak nie mamy o czym. Trudno, niespecjalnie mi przykro i tym razem nie powiem, że zapraszam ponownie.

Jak płonąć, to z czerwoną szminką na ustach.

Te sytuacje z kolorówki to zawsze są całkiem zabawne. Wyobraźcie sobie, jak te kobiety wszystkie czekają przed sklepem już na godzinę przed otwarciem. Mam klucz od żaluzji, co to się na noc opuszcza, więc sobie otwieram i wchodzę, a one już też by chciały (he he). Przez jeszcze zamkniętą żaluzję krzyczą i pytają, czy jest najnowsza paletka kogoś tam, a ja nawet tego kogoś nie znam, więc same przyklejają nosy do witryny i mrużą oczy, bo może coś dojrzą. Punktualnie o dziesiątej podnosimy te żaluzje, a one wślizgują się na jednej trzeciej wysokości, całą chmarą i szafy zastawiają tak, że szpilki nawet się nie wetknie. Nie mija pięć minut, zaczyna wyć syrena, alarm, pożar i zagrożenie, trzeba się ewakuować – akurat wtedy, kiedy te panie sprawdzają, która z czerwonych szminek jest bardziej czerwieńsza i trudno je wyprosić, bo już tyle napakowały w koszyki. Ja spłonąć nie chcę, a ich na pastwę losu nie mogę zostawić, szminka albo życie, proszę wybierać. Wychodzimy, tłum ludzi na zewnątrz, czekamy i na szczęście alarm jednak fałszywy. Wracamy, zgodnie z procedurą najpierw wchodzą pracownicy, potem znów otwieramy sklep dla klientów, ale kogo to obchodzi, bo ledwo się mieszczą, ale już próbują wczołgać się do środka i trzeba je cofać. Wpadają z powrotem, szukają swoich koszyków i urządzają bójki o brokatowe paletki. Otwierają prawie wszystko mimo, że nie ma tam napisu ‘tester’, ale kota w worku nie kupią i na pewno gdzieś mamy pochowane inne sztuki albo potrafimy wyczarować z rękawa i przewidzieć, czy przyjedzie w najbliższej dostawie błyszczyk o numerze 56. Przecież w sejfie mamy kryształową kulę, pani poczeka wywróżę, skoro nie spłonęłyśmy.

Promocja 2+2, która się nie powiela

Te łączone promocje to były okazje życia. Bo jak 2 sztuki gratis, to zapasy jak dla wojska i na najbliższy rok co najmniej. Tylko mało kto czyta zasady, bo czasem to jednak można tylko 4 sztuki na paragon. I przychodzi taka dama z koszykiem, ciężkim tak bardzo, że ledwo stawiam na kasę, zaglądam do środka i już widzę, że wcale nie czytała i że się rozczaruje jak powiem, ile ma do zapłacenia. W ramach powiedzenia, że człowiek to uczy się na błędach, postanawiam, że nauczę ją tak, że zapamięta do końca życia, a przynajmniej do następnej promocji. Kasuję zatem całą zawartość, calutki koszyk, aplikację i odczytuję kwotę do zapłaty poważnym, ale jednak życzliwym tonem wiedząc, co zaraz się wydarzy. Bo zdziwienie jest większe niż stąd, na Biegun Północny i jak to tak, bo to wszystko w promocji miało być. Ano nie wszystko, pani spojrzy, przy półce to etykieta jest nawet, czarno na białym napisane, nie wymyśliłam sobie. No to jednak całego koszyka nie potrzebuje, cztery sztuki wystarczą bo właśnie w tej chwili stała się minimalistką.

Zwrot butów pachnących proszkiem

Kobieta, na oko przed czterdziestką, reklamówka w ręce, zwrot wisi w powietrzu. Podchodzi do kasy, wyjmuje buty i oznajmia, że oddaje. Poproszę paragon, poproszę te pantofelki. Podnoszę, przystępuję do oględzin czy aby na pewno nie były używane i czuję, czuję tak bardzo zapach proszku do prania albo innego płynu, jakbyśmy były w sklepie z chemią. A poza tym, buty jakby nie doschły, bo całkiem jeszcze wilgotne. Oburzenie w oczach i nie mniejsze wcale w głosie, no bo tylko ścierką przecież przetarła, ale chyba nad wyraz pachnącą. Przykro mi (choć tak naprawdę to ani trochę), zwrotu nie przyjmę, ale jakby co, to dwa lata gwarancji wciąż pani ma. Pocieszenie marne, chociaż podobno lepsze niż żadne, no i groźby, że więcej to ona tu już nic nie kupi, noga nie postanie, progu nie przekroczy. A ja wcale tęsknić nie będę.

Kryminalne zagadki Go Sportu

Początek zimy, czapki zaczynają przyjeżdżać i początek sklepu robi się dużą strefą ciepła – od zwykłych, polarowych, przez wełniane, z różnymi systemami i po największe pompony. Wszystko wspaniałe, a jeszcze bardziej dla tych, co sprzedają takie towary gdzieś na czarnym rynku i innym allegro. Tak się złożyło, że na tych czapkach regularnie robiliśmy mini – inwentaryzację, świetna rzecz, ale gorzej, że co tydzień dobry tysiąc strat wychodził i to wcale nie przez pomyłki w dostawach. Akcja polowanie, wzmożona czujność, wymiana wzroku na ten bardziej podejrzliwy, przestawiamy kamery i sprawdzamy, co to za śmiałek. Całkiem elegancki, dojrzały mężczyzna, choć na oko wciąż młody i taki, co nie wzbudza podejrzeń. Przychodzi z torebką, taką niedużą, jak czasem mężczyźni noszą, tylko nie macie pojęcia, ile tak naprawdę te małe saszetki potrafią zmieścić. Ja też nie miałam.
Mieściły się tam te wszystkie czapki za tysiąc złotych. Ochrona, wzbudzanie bramek, alarm i przykro mi, musi iść pan z nami, policja jest już w drodze, zagadka rozwiązana, może pan zachować milczenie.
Bardzo to lekki przypadek, a sposobów na ciche zabieranie towaru naoglądałam się tyle, że w życiu na wszystkie bym nie wpadła. Kreatywność level master, strategia lepsza niż gra w szachy, ale tej przebiegłości, to jednak nie chciałabym się uczyć.

Tych historii jest więcej i mogłabym co najmniej jakiś e-book napisać. Ale niezależnie od tego, na jakich stanowiskach jesteśmy, gdzie pracujemy i kimkolwiek byśmy nie byli – dobrze jest traktować siebie z życzliwością i szacunkiem. Każda praca jest w porządku, a sytuacje różne. A może po prostu ktoś lubi układać kremy na półce. Ja bardzo lubiłam.
I ubierać manekiny jak modelki na wybieg. A potem to życie to się pozmieniało.

Fajnie jest się wzajemnie szanować i uśmiechnąć czasem – nawet przez maseczkę. W oczach też sporo widać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *