Gdybym miała piekarnik, jesień pachniałaby maślaną kruszonką i cynamonem.
Wybrałam się ostatnio na spacer, późnym popołudniem, zaraz po pracy, kiedy jeszcze jest widno, ale wraca się już po zmroku. Było ciepło, pochmurno i wiało. Liście chrupały pod stopami, pachniało jesienią i po raz pierwszy pomyślałam sobie, że właściwie to chyba lubię tę sezonowość. Bo teraz będę mogła ubierać obszerne koszule w kratę, które ostatnio kupiłam po 8 zł za sztukę i czapkę z pomponem, jak zaczną marznąć mi uszy. Będę cała w warstwach, jak tort naleśnikowy przełożony dżemem i otulona jak miękkim kocykiem w śnieżne popołudnie.
Bardzo mi się ta wizja spodobała, swobodna, romantyczna i osobista. Żałuję tylko, że ten piekarnik w kawalerce na wynajem, z terminem płatności do dziesiątego każdego miesiąca, nie działa. Bo wtedy do stylizacji dołożyłabym jeszcze kruche ciasto śliwkowe z chrupiącą kruszonką. Zrobione z troską, rumieńcem na policzkach i ciepłem w sercu. Podjadane gorące, od razu po wyjęciu, bo w dorosłym życiu już nikt nie mówi, że tak nie wolno.
Ale co najwyżej mogę zrobić sobie kakao. To samo, które piło się w dzieciństwie albo dosypywało do płatków, choć wtedy najlepiej smakowały z Puchatkiem. Teraz wybieram to ciemne, trochę gorzkie, ale pełne smaku. Czasem zagęszczam budyniem i udaję, że to gorąca czekolada, jaką zawsze robią w świątecznych filmach. Te też zaraz będę oglądała, bo to miła i niezobowiązująca rozrywka – kiedy zawsze jest śnieg, pierniczki i jeszcze miłość ze szczęśliwym zakończeniem. To takie przyjemne i zwykłe cząstki łagodzące jesienną samotność i pewnie każdy ma swoje.
Do listy dopiszę sobie jeszcze:
- gęstą zupę dyniową gotowaną w deszczowy i zimny wieczór,
- wracanie spacerem okrężną drogą do mieszkania po pracy, żeby z tą jesienią pobyć u boku,
- wyjście czasem na kawę w mieście, żeby popatrzeć na ludzi,
- pisanie książki z doświadczeń, choćby nawet miała nie ujrzeć światła dziennego,
- ciepłe śniadania otulające od środka jak kołderka,
- naukę kręcenia krótkich i długich filmów w osobistym klimacie, bo już od dawna chciałam to zrobić,
- gotowanie częściej złotego mleka z kurkumą na dobranoc.
Taka właśnie będzie ta jesień. Pachnąca cynamonem, choć nie maślaną kruszonką. Spokojna, w zwolnionym tempie i zupełnie inna niż lato. W rytmie spadających liści, padającego deszczu i tylko czasem płomyka świeczek, które czekają, by je zapalić, choć nawet za nimi nie przepadam.